środa, 25 czerwca 2014

PolLub czyli dobre złego początki

Moja przygoda ze studiami rozpoczęła się wcale nie na Politologii, ani nawet nie na UMCS. Ukończyłam profilowane liceum spec. zarządzanie informacją czyli można by rzec rozszerzona informatyka. Tą też kontynuowałam na studiach inżynierskich na Edukacji Techniczno-Informatycznej w latach 2008/2009 i 2009/2010.


Chyba o tym wspominałam? A może i nie. Skleroza, co zrobisz jak nic nie zrobisz ;)



Wydział Podstaw Techniki przyjął mnie bardzo ciepło w szeregach żaków. Nikogo nie znałam, ciężko było mi się przełamać i zagadać do kogoś. Ale kilka dni po rozpoczęciu roku akademickiego poznałam Jego. Kumpla, który nie opuścił mnie przez całe studia w Lublinie. Poznaliśmy się 'przypadkiem' na przystanku gdy karcąco spojrzałam na niego widząc, że zrywa się z zajęć. Taki właśnie był, student Michał :) Nigdy po drodze, zawsze na skróty. A później poznałam kilku innych kolegów, których imiona pamiętam po dziś dzień ;) 

Byłam na tych studiach zaledwie miesiąc za pierwszym razem. Jeszcze pamiętam moment tego 5 listopada, w którym staliśmy pod drzwiami przed Socjologią bo mieliśmy właśnie prezentację przygotować w grupach. Zadzwonił do mnie Tata informując, że dr Konera prosi o przybycie jutro do szpitala bo na 7 mam wyznaczoną operację. Na ciężkich nogach czytałam swoją część prezentacji. Po zajęciach powiedziałam "moim chłopakom", że jutro już mnie nie będzie i czas się pożegnać na dłużej. 
Jak zobaczycie na poniższych zdjęciach tego wieczoru byłam jeszcze w akademikach Politechniki, w odwiedzinach u kolegi, skąd oglądaliśmy skrzyżowanie ul.Nadbystrzyckiej z ul. Zana (drugie zdjęcie).


10 godzin później byłam w szpitalu w DSK Lublin gdzie 7 listopada miałam wykonywany zabieg operacyjny. Właśnie wtedy skończyła się moja beztroska zdrowotna i brak świadomości jak kiepsko jest ze mną. To właśnie tamte dni były ostatnimi "normalności" do jakiej byłam przyzwyczajona.


Koledzy bardzo mnie wspierali. Tutaj akurat mam screen smsów z tamtych dni. Po przebudzeniu z operacji zdołałam napisać tylko "już po. jest ok", ale to wystarczyło by w zamian dostać kilka ciepłych słów.


Myślałam, że uda się wrócić na uczelnię jeszcze w grudniu, bądź zaraz po Nowym Roku. Niestety... Mój powrót do zdrowia bardzo się przedłużał. Wróciłam na uczelnię dopiero w marcu, ale po jednym dniu walki z bólem i kulami (zero koordynacji ruchowej :P) dałam sobie spokój i zrezygnowałam biorąc urlop dziekański.


Wróciłam w październiku 2009r. Kto czekał na mnie na ławce w holu? Michał, we własnej osobie! ;) I tak już się nie rozstawaliśmy przez kolejne kilka miesięcy. Niejednokrotnie odprowadzał mnie pod samą klatkę w bloku pilnując czy się nie ślizgam na lodzie, zabierał na spacery, dokuczał i rozśmieszał. Snuliśmy plany podboju świata nie mając pojęcia jak szybko się pożegnamy.

Moja przygoda z Politechniką kończy się w styczniu 2010r. gdy po kilku zdanych egzaminach i zaliczeniach zdałam sobie sprawę, że zbyt wiele ryzykuję zostając. Ból był tak niesamowity, że roznosiło mi nogę. Tabletki nie pomagały. A ja nie miałam już siły siedzieć w Lublinie i płakać, że tak oto kończą się moje marzenia posiadania mgr inżyniera przed nazwiskiem. A byłam tak blisko! :(

A mój przyjaciel z Politechniki? Trzyma mnie za rękę i głaszcze po głowie gdy tego potrzebuję, ale nie zawaha się również użyć wybitnie działających sztuczek perswazji by przywołać mnie do porządku :P Wspiera, dba o mnie i wiem, że tak jak obiecaliśmy sobie w 2008 roku, będziemy zawsze blisko siebie :) Choć dzieli nas teraz ponad tysiąc kilometrów.


Czasem zapominam jak wyglądała uczelnia. Czasami zapominam nazwisk wykładowców (choć Pani G. z matematyki i L. z socjologii chyba nigdy nie zapomnę :P przypadek?! nie sądzę...;)) to nigdy nie zapomnę ani jednej z chwil tam spędzonych bo to nieodwołalnie jedne z lepszych wspomnień w moim marnym 25 letnim życiu.
I życzę każdemu z Was by miał takiego Michała i w złych chwilach mógł do niego napisać, wyżalić się zamiast obrzucać błotem niewinne osoby i dusić w zarodku coś, co w gruncie rzeczy nikomu krzywdy nie robi. 
Akcja charytatywna była, jest i będzie zawsze oparta na dobrowolnej wpłacie, na dowolności udzielanego wsparcia i jeżeli ktoś nie zgadza się ze mną i uważa, że nie zasługuję na pomoc to zwyczajnie może zrobić taki gest:
...i nie przejmować się kaleką.

Bo tak sobie teraz pomyślałam... że w zasadzie jakim trzeba być człowiekiem, jak bardzo mieć spieprzone życie osobiste by mieć czas, chęć i siłę pisać do obcej osoby jak bardzo jest beznadziejna, jak to marzy o byle czym i jej zbiórka jest bez sensu bo nie studiuje "arcy wybitnego" kierunku i nie robi NIC... Mnie by się nie chciało :) Może dlatego, że zgodnie z tym co mi zasugerowano umiem robić tylko "nic" ;P 

Ale jak już mówiłam, ja jestem ambitna, cierpliwa i wytrwała. Może nie robię nic spektakularnego ale to przecież drobne gesty świadczą o człowieku. Wydaje mi się, że jeżeli o takie drobiazgi uszczęśliwiające innych chodzi to jednak coś tam robię i coś tam potrafię ;) I na nich będę się koncentrowała. Mnie hejty nie zabiją, ale jeżeli Wam pomagają odreagować to moja mailowa skrzynka jest do waszej dyspozycji (tylko zwracajcie się do mnie po imieniu bo po nazwisku to się żula woła, a nie do kobiety zwraca). Cheers! :D

PS. Kiedyś we wrześniu albo październiku 2009roku spacerowałam po kampusie z aparatem. Niestety zdjęcia zaginęły i zostały tylko te z telefonu o wątpliwej jakości. Bardzo przepraszam. Liczyłam jednak na inne fotosy.

Iwciuszka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...